Nasza wycieczka do Brugi nie była przypadkiem. Została zainspirowana filmem "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj" (tytuł jak zwykle przetłumaczony idealnie! w orginale "In Bruges":). Film opowiada o parze płatnych morderców, którzy po spartaczonej robocie, udają się na przymusowe wakacje do Brugii. Atmosfera tego filmu, trochę surrealistyczna a trochę owiana mgłą, spowodowała, że postanowiliśmy zobaczyć te wszystkie miejsca!
Powiem krótko...Nie zawiedliśmy się!
Brugia już od poczatku przywitała nas wspaniale...Po opuszczeniu pociągu natknelismy sie na wielce miłego Pana policjanta, który chętnie nam powiedział, w którą strone mamy sie kierować. Wskazał on na trzy wieże wystające zza drzew i powiedział: widzicie? My przytaknęliśmy a on powiedział: kierujcie się na środkową, to Belfort, wieża miejska. Od tej pory Zbychu zaczął wszystkim mówić, że Brugia to miasto trzech wież, chociaż wież ma o wiele więcej...
Poszliśmy w stronę wieży jak nam nakazała belgijska policja i rzeczywiście wkrótce dotarliśmy do centrum. Rynek wraz z Belfordem sprawiły na nas ogromne wrażenie. Plac jest dość duży otoczony przez kamienice z ogródkami. Ale uwaga! Ceny w restauracjach dookoła rynku są straszne! Za posiłek z napojem trzeba dać 25 EURO. Z tego co zaobserwowalismy, to tylko turyści korzystają z tych punktów gastronomycznych. Tubylcy kupują zapewne moules (małże) w supermarkecie po 2.5 EURO kilogram i sami je przyrządzają. Turyści jeżeli chcą w Brugi zasmakować malż powinni nieco oddalić się od rynku np. udać się na Simon Stevinplein, gdzie na uroczym placyku znajdziemy dużo fajnych knajpek. Tam garmek moules można dostac już za 15 EURO wraz z frytkami. Nie znaleźliśmy nigdzie taniej...
Następny dzień zwiedzania rozpoczęliśmy od przejścia się wzdłuż kanału, ulicą Verversdijk.Miejsce to od razu skojarzyło nam się z Amsterdamem. Podobna architektura, kanały, zapach wody. Ale trudno się dziwić biorąc niewielkie odległości, sąsiedztwo Holandii i Belgii oraz wspólną historię. Idąc wzdłuż kanału zatoczyliśmy małe koło i weszliśmy pomiędzy kamienice. Po drodze trafilismy na Muzeum Czekolady. Warto wejść, bilet kosztuje 6 EURO, ale wystawa jest dość ciekawa. Można przyjrzeć się z bliska technologi wykonywania tradycyjnych belgilskich czekoladek, a poźniej je zjeść:) W sklepiku sprzedają różne, śmieszne, czekoladowe oczywiście! wyroby. Jeżeli mamy dużo zamówień na pamiątki made in Belgium, warto skorzystać z tej oferty. Następnym punktem zwiedzania była oczywiście wieża miejska Belfort. Kolejka do wejścia ciągnęła się aż na schody wyjściowe ale dość szybko się posuwała do przodu. Osoby poniżej 26 roku życia płacą mniej za wejście na wieże, nie trzeba być studentem, ale trzeba jakoś udowodnić swój wiek (najlepiej paszport lub dowód). Schody na górę, szczegółnie na ostatni podest, są bardzo wąskie i strome, nie polecamy więc tej wspinaczki osobą z dużą nadwagą lub z problemami zdrowotnymi. Filmowy bohater Ray ma co do tego rację, choc może niezbyt dobrze potrafi to przekazać amerykańskim turystom:)
Tego dnia zobaczyliśmy jeszcze Szpital św. Jana, kościół Notre-Dame z jedyną rzeźbą Michała Anioła znajdującą się poza Włochami oraz beginaż i okolice Minnewater (park i jezioro). Pochodzilismy także, tak po prostu, bez celu po dzielnicach wpisanych na listę UNESCO Markt i Burg. Na nieczynnym targu rybnym, nieopodal rynku trafiliśmy na warsztaty tanga argentyńskiego. Pary tańczyły na środku, a na stołach dookoła widac jeszcze było ogłoszenia dotyczące świeżych dorszy...:)
Jak najłatwiej zdenerwowac mieszkańca Brugi? Zapytać: "O której zamykają Brugie?"
Miasto to ma bowiem reputację bardziej muzeum na wolnym powietrzu , niż tętniącego życiem oragnizmu miejskiego. Nam udało się zobaczyc Brugię jako pełną życia. Nie byliśmy tam długo, więć może po prostu mieliśmy szczęście? Ale było naprawdę wspaniale!