O Dimcayi przeczytaliśmy w przewodniku po Alanyi. Jest to rzeka i otaczająca ją wioska, usytuowane ok 15 km od Alanyi. Jak tam trafić dowiedzieliśmy się bez problemu. Recepcjonista w hotelu Krizantem jak zwykle służył pomocą. Do Dimcayi można dotrzeć między innymi autobusem miejskim odchodzącym ze skrzyzowania ulic Cevre Yolu i Mesut. Niestety nie pamiętam numeru linii. Jeżeli wogóle taki istnieje... Autobusy sprawiają bowiem dość egzotyczne wrażenie, chociaż to tylko Turcja, turystyczna do granic możliwości...A może to tylko auytobus na tej trasie tak wygląda?...Ale jak tylko weszliśmy do tego wehikułu czasu, zobaczyliśmy wiejskie kobiety z kurczakami w klatkach, patrzące na nas jakoś dziwnie. Drzwi i okna się chyba nie zamykały i nigdzie nie widziałam numeru i trasy. Kierowcy zdaje się daliśmy 2 EURO za nas obydwoje i nie protestował. Do tej pory nie wiemy jaka była cena za przejazd. Biorąc pod uwagę, że jest to autobus podmiejski, pewnie coś około tej sumy. Do Dimcayi jedzie się szybko. Auto wspina się coraj wyżej w góry i jedzie przez trochę senne wioski. W końcu zatrzymuje się nad rzeką. Woda jest tu bardzo czysta i jest chłodniej niż w mieście. Wokół wszędzie gaje pomarańczowe a w nich pod drzewami siedzą kobiety i dzieci, i trochę zbierają a trochę gawędzą i odpoczywają w cieniu. Przyjeżdza się tu głównie po to aby zjeść obiad w miłym otoczeniu. I rzeczywiście jest miło. Rzeka ta słynie z charakterystycznych knajpek, które znajduja się na długim jej odcinku. Sa to restaurację "na rzece". Składają się osobnych platform, zbudowanych z metalowej konstrukcji, zakotwiczonej w dnie. Platforma jest wyłożona poduszkami znajduje się także w każdej stół. Jeden taki "pokój" wystarcza dla 4-5 osób. Nad niektórymi są daszki, nad innymi nie, wszystkie otacza dookoła rzeka a dojść można do nich po drewnianych pomostach. Jest naprawdę świetne. My weszliśmy do pierwszej knajpki na rzece którą zobaczyliśmy i niestety był to nasz błąd. Dalej znajdowały się jeszcze lepsze, w tym takie gdzie było także wyznaczone kąpielisko na rzeczce. Na szczeście jedzenie było pyszne. Zbyszek zamówił pstraga z dodatkami a ja rybę której nazywy niestety nie znam. Jak mniemam była to ryba drapieżna ponieważ miała ogromne ostre zębiska, i była pyszna:) (ale to chyba nie ma związku z tym że była drapieżna). Jak zjedliśmy i zapłaciliśmy przysiadł się do nas właścieciel knajpki, bardzo sympatyczny człowiek. Postawił nam jeszcze herbatę jabłkową. Posiedzieliśmy, pogawędziliśmy istny czar. No i najedzeni wyruszyliśmy do Alanyi.
Taką wycieczkę polecamy każdemu, kto jedzie do tego kurortu. Jest to fajna odskocznia od nudnej turystyki stacjonarnej (która swoją drogą też jest nieraz człowiekowi potrzebna). Zero wysiłku a dużo wrażeń i pewna dzikość, któej w Alanyi nie zaznamy.